czwartek, 31 lipca 2008

Czwartek - czternasty dzień rejsu

31.07.2008


Wcześnie rano opuszcza nas Dominika z Krakowa. Po długim i pełnym uścisków pożegnaniu następuje liczenie załogi. Została nas dokładnie czwórka, razem z kapitanem oczywiście.
Na dodatek - "czwórka" bardzo sfeminizowana, bo do płci pięknej klasyfikują się Kinga, Monika oraz ja - Olga ;). Po szybkim posiłku, zwanym śniadaniem udajemy się z Kingą na zakupy. Czeka nas trzydniowy rejs do stolicy Polski, więc kwestia zrobienia zapasów jest bezdyskusyjna, zwłaszcza, że nie wiadomo, czy po drodze natkniemy się na jakąś cywilizację, lub jak kto woli, po prostu sklep ;).
Sama wycieczka po zakupy zajmuje nam dobre trzy godziny. Z pozoru niewielkie Puławy w rzeczywistości okazują się sporym miastem, a ułożeniem ulic przypominają pajęczą sieć. Po dobrej godzinie kręcenia się w kółko, szukając jakichkolwiek miejsc, gdzie można nabyć drogą kupna nieco żywności, znajdujemy niewielki targ. Oszołomione feerią barw i zapachów niezliczonej ilości warzyw i owoców, szybko zapełniamy nasze torby oraz plecak. Zaraz obok widzimy sklep z chińską odzieżą; zainteresowane znalezieniem jakiś egzotycznych ciuchów oczywiście wchodzimy tam. Niestety, okazuje się, że masowa produkcja i brak jakości są wizytówką owego ciucholandu.Ponieważ nie potrzebujemy zwykłych, codziennych ubrań z powrotem wpadamy do dwóch supermarketów, gdzie kupujemy inne niezbędne produkty na tratwę.

Po powrocie na "Perepłuta" czeka nas jeszcze wizyta na pobliskiej stacji benzynowej, gdzie wśród zdziwionych kierowców, myjemy się pod hydrantem. Czyste i zadowolone możemy szykować się do wypłynięcia. Wypłynięcia, który jak dla mnie wygląda nieco groźnie, ponieważ tuż przed nami znajduje się betonowa tama, która wygląda niepokojąco. Na szczęście, po coś w końcu mamy naszego kapitana - Marcina, który z groźniejszych sytuacji już nas ratował. Pokonujemy szczęśliwie tamę i wreszcie wypływamy na głęboką wodę. Spokojny rejs przerywa nam fakt, że nagle osiedliśmy na mieliźnie i to dość sporej. Cała załoga opuszcza "Perepłuta" i mozolnie próbujemy wypchać nasz wehikuł ze zdradliwych piasków.W końcu udaje się.
Przybijamy do brzegu, który niestety nie zachwyca nas swoim urokiem, gdyż jest porośnięty pokrzywami i wszelkiego rodzaju ostami. Na dodatek woda szybko musiała opaść, bo grunt nie zdążył jeszcze wyschnąć i nasze buty lepią się od błota. Gdzieś za tą masą groźnych "pokrzywowych strażników", widzimy zielone wzgórze. Patrzymy na siebie z Kingą i rozumiemy się bez słów - wyruszamy na odkrycie nowych nieznanych lądów.
Przedarcie się przez niezliczoną ilość ponad metrowych pokrzyw kosztuje nas wiele, ale było warto. Odkrywamy za wzgórzem niewielką wioskę, a więc cywilizację. Gdzieś przy drodze zauważamy liczne krzaki z równie liczną porzeczką. Zadowolone ze zdobyczy wracamy na brzeg, gdy jest już prawie ciemno. Widok pięknych, czerwonych gron porzeczki wzbudza entuzjazm oraz apetyt wśród reszty załogi. Długi dzień kończymy na naszym "Perepłucie". Czekają nas jeszcze dwugodzinne wachty, bo poziom Wisły niebezpiecznie szybko opada. Zmęczeni szybko zasypiamy, a Kinga jako pierwsza w kolejności strażniczka trawy wygodnie siada na pokładzie i spogląda w czarne niebo, szukając gwiazd z roju Delta Aquarydy.

Brak komentarzy: