sobota, 19 lipca 2008

Sobota, drugi dzień rejsu

Drugi dzień spływu mamy za sobą. W ciągu tych dwóch napotkaliśmy dwa progi wodne oraz kilka niespodzianek, których nie ujęto na liście utrudnień w żegludze po Wiśle. Tratwa wytrzymała spotkania z głazami wystającymi z wody, oraz odcinki do złudzenia przypominające spływ górski.

Wstaliśmy dość późno, około g.10.00 i po śniadaniu zaczęliśmy naprawiać uszkodzenia powstałe poprzedniego dnia. Jako pierwsza poległa tylna bariera, od tej chwili od wody nie dzieli nas już nic. Zrobiliśmy reling wzdłuż kabiny, wprowadziliśmy obowiązek noszenia kapoków na tylnym pokładzie, nazywanym zresztą dość umownie rufą. Umownie, bo jak wskazuje praktyka, tratwa ma tendencje do obracania się wokół własnej osi, więc zdarza się pływać piruetami. Przy mocniejszym wietrze kabina działa jak żagiel.

Wypływaliśmy tego dnia dwa razy. Pierwszy raz, zaraz po pobudce, kiedy puściły cumy i zaczęło nas znosić z nurtem, drugi raz, już planowo, po remontach i przeczekaniu burzy – około g.15.00. Cały "zapas" kilometrów z dnia poprzedniego "utonął" w remontach i czasie oczekiwania na zaopatrzenie. Dostaliśmy wreszcie wodę. Plan wniesienia beczki na górny pokład okazał się niewykonalny, beczka była za ciężka, w dodatku jeden z jej kranów przecieka.

Z oporami idzie nam płynięcie w głównym nurcie rzeki. Należałoby określić to jako pływanie jak się da: znosi nas od brzegu do brzegu, co czasem prowadzi do nieoczekiwanych sytuacji. Przykładowo, z jakiegoś powodu jeden z licznych wędkarzy nadwiślańskich, kiedy "niebezpiecznie" zbliżyliśmy się do jego wędek, w ekscytacji zaczął krzyczeć "Paragraf piąty, paragraf piąty!" będąc najwyraźniej w przekonaniu, że celowo podpływamy tak blisko, żeby mu te wędki ukraść. Taka osobliwa reakcja jest jak dotychczas wyjątkiem, przeważnie mijani przez nas ludzie są życzliwi i raczej ciepło reagują na widok "Perepłuta". Niektórzy zaś widzieli już w telewizji pierwsze minuty naszego rejsu. Inni udzielają nam dobrych rad, informując nas np. o zagrożeniach czy trudnościach, które mogą na nas czekać. Niekiedy zdarza się nam otrzymywać "dobre rady" zupełnie nam niepotrzebne, a udzielane w dość nachalny sposób. Tak było na przykład, gdy zdryfowaliśmy do basenu postojowego barek, przy nieczynnym kamieniołomie,znajdującym się gdzieś przy 135 km Wisły.

Zbyt dużo elementów tratwy, wystających poza poziom wody na Wiśle, nie sprawdza się. Dzięki drzewom rosnącym malowniczo nad wodą, straciliśmy połowę górnego relingu, przez co staliśmy się bardziej aerodynamiczni. W niektórych momentach, na szczęście rzadkich, sterowanie "Perepłutem" sprowadza się do odbijania się i okręcania wokół zatopionych drzew. Wynika to z tego, że staramy się nie nadużywać silnika.

Na noc, na zasłużony odpoczynek, przybiliśmy naprzeciw dumnie stojących barek, drakkaru, przy pięknym pomarańczowym blasku księżyca, na piaszczystym brzegu, będącym częścią jakiegoś pastwiska.

Marcin