Udało się.
Jeszcze wczoraj wieczorem trwaliśmy w niepewności czy zdążymy na czas. Nasz dzielny "Perepłut" stał nad brzegiem Wisły nieopodal klasztoru w podkrakowskim Tyńcu, a kilka osób uwijało się, aby na czas zakończyć jego malowanie i wykończenie wnętrza. Kiedy po raz pierwszy ujrzałem naszą tratwę nie wierzyłem, ze się uda. Cuda się jednak zdarzają.
W środę, na dzień przed oficjalnym chrztem, około trzeciej po południu, ujrzałem naszą tratwę w stanie surowym, niewykończoną, zarzuconą stertami kabli, kawałkami drewna, śrubami, fragmentami sklejki. Wokół uwijało się kilkoro ludzi z załogi, a także nasi krakowscy wolontariusze. Bylem pełen podziwu dla ogromu pracy jaki wykonali w czasie tych kilkunastu dni. Nie mogłem jednak uwierzyć, ze nasz "Perepłut" będzie gotowy na czas. Około dziesiątej wieczorem zadzwonił do mnie Marcin, kapitan i główny projektant tratwy.
- O dziesiątej odbijamy i płyniemy pod Wawel. Przyślij nam kogoś ze światłem, żeby wskazał miejsce do cumowania.
- Będę na miejscu - odpowiedziałem kompletnie osłupiały i odłożyłem słuchawkę. Dalej nie moglem uwierzyć.
Wśród nocnych ciemności oczekiwałem na nadbrzeżu z dwoma latarkami. Przez długi czas nie działo się nic, jedynie nieliczni spóźnieni rowerzyści oraz ostatni spacerowicze przemykali bulwarem nad Wisłą.
W pewnej chwili, w oddali, pod Mostem Dębnickim, pojawiły się dwa silne światła. Wyglądało na to, że jakiś samochód szuka drogi nad brzegiem rzeki. "Kto do licha jeździ samochodem po bulwarze?" - przemknęło mi przez myśl, ale po minucie dotarło do mnie, ze światła które widzę nie znajdują się na lądzie. To COŚ przesuwa się na wodzie. I robi to całkiem skutecznie...
Oświetlając najbliższy fragment lądu latarkami zszedłem na brzeg, w sama porą, by wskazać naszej załodze miejsce do cumowania. Przybili między dwiema barkami, przy podwawelskim Bulwarze Czerwieńskim. To co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze marzenia - dziesięciometrowa tratwa, oświetlona rzęsiście przez światła pozycyjne i halogeny, z kompletem światel pozycyjnych i w pełni wykończona kajuta na sześć osób była gotowa do wypłynięcia. Padła komenda Marcina:
- Cumy na ląd!
Dwie solidne liny obłożyliśmy wokół polerów. Wszedłem na pokład. Po porannym bałaganie na pokładzie nie było ani śladu. Zamiast tego czekał na nas wykończony i gotowy do rejsu wehikuł.
"Jeszcze nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele". Nasz "Perepłut" płynie już po wiślanych wodach i mam nadzieję, że za kilka tygodni zobaczymy go cumującego w Gdańsku. Wspominając chwilę w której po raz pierwszy wszedłem na jego pokład czuję głęboką wdzięczność wobec wszystkich tych, którzy przyczynili się do powstania naszej dzielnej tratwy. Z pewnością zalicza się do nich Marcin, który nie bojąc się presji czasu pojął się koordynacji całej budowy oraz dowodzenia "Perepłutem" przez najbliższych sześć tygodni. Ale oprócz niego jest to grupa kilkunastu ludzi, bez których pomocy cale to przedsięwzięcie nie doszłoby do skutku. Wielkie dzięki dla Olafa, Dominiki, Michała, Oźli, Darka, Wojtka, Mateusza, Mileny i wielu innych osób które poświęciły dla tej budowy swój czas, siły i umiejętności.
Wyruszamy w nasza podróż mając nadzieję, ze rzeka którą płyniemy stanie się kiedyś rzeką żywą, z której dobrodziejstw będzie mógł korzystać każdy kto tego zapragnie. Jak powiedział sir Peter Blake, żeglarz i badacz Amazonki podczas swojego ostatniego rejsu ta rzeka: "Najtrudniejszą częścią każdego dużego przedsięwzięcia jest początek. My jesteśmy u początku. Jesteśmy w drodze. Niesiemy naszą pasję. I chcemy dokonać zmiany."
Zapraszamy do obejrzenia pokazu zdjęć, obrazujących powstawanie tratwy.
czwartek, 17 lipca 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)