To My, załoga "Perepłuta", chcieliśmy powiedzieć ostatnie słowo w historii o zmaganiu się z wiślanym nurtem. Piękni, opaleni i pewni siebie. A jednak z naturą nie podejmuje się takich dyskusji, natury się słucha, o czym mogliśmy dowiedzieć się już następnego dnia.
Po zasłużonym nocnym spoczynku, naładowani pozytywną energią i pełni spokoju wypłynęliśmy dalej, by ponownie sprawdzić swoje umiejętności i poczuć dreszcz przygody, o którym nocna cisza pozwoliła nam już zapomnieć.
Z pytaniem wydobywającym się z naszych gardeł "Co z tą Wisłą?" mijaliśmy kolejne kamienie i konary wydobywające się spod tafli wiślanej wody, które od pewnego czasu stały się naszymi nieodłącznymi towarzyszami. Omijając niektóre przeszkody, a z niektórymi zapoznając się bliżej, powoli traciliśmy elementy naszej tratwy, które konstrukcyjnie okazały się co najmniej niepotrzebne.
Od lewej do prawej, przodem, tyłem, bokiem; nie ma już pozycji żeglugowej nie sprawdzonej przez "Perepłuta", który jednak okazał się całkiem solidną konstrukcją. Konstrukcją na miarę nie tylko Wisły, konstrukcją, której nie straszne zderzenie z barką. Epizod ten urozmaicił dzisiejszą przeprawę i nauczył, że nie zawsze trzeba skakać, kiedy mówią "skacz!".
Co nas nie zabije, to nas wzmocni, jeśli sami się nie zatrzymamy, zatrzyma nas barka. Po tym jak kapitan jako pierwszy opuścił pokład, ofiarnie rzucając się na brzeg, próbując zatrzymać tratwę....Po tym jak nie bacząc na rzeczne wiry rzucił się członek załogi....tratwa naturalnie zaparkowała, ku przerażeniu pozostałych członków załogi, wbijając się w barkę.
Przymusowy przystanek pozwolił ocenić straty, przygotować się do dalszego rejsu i zebrać brakującą część załogi. Kolejny raz mięśnie ludzkie przegrały walkę z rwącym nurtem rzeki.
Dalszy etap wyprawy nie przyniósł już tak nieoczekiwanych wydarzeń. Załoga "Perepłuta" oddała się przyjemnościom, rzucając się w wir hazardu, przeglądanie światopoglądowej prasy i oczekiwanie na powoli dochodzący obiad. W takiej atmosferze dopłynęliśmy do Szczucina, który po brawurowej akcji cumowania, stał się naszym domem na najbliższą noc. Jeszcze tylko szaleństwa na pontonie, przerwane z powodów technicznych, upragniony od paru dni prysznic i wyczekiwanie na dojeżdżającą pizzę i .... dzień można uznać za zakończony. Dzień, który przypomniał nam, że natura nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Marcin
Po zasłużonym nocnym spoczynku, naładowani pozytywną energią i pełni spokoju wypłynęliśmy dalej, by ponownie sprawdzić swoje umiejętności i poczuć dreszcz przygody, o którym nocna cisza pozwoliła nam już zapomnieć.
Z pytaniem wydobywającym się z naszych gardeł "Co z tą Wisłą?" mijaliśmy kolejne kamienie i konary wydobywające się spod tafli wiślanej wody, które od pewnego czasu stały się naszymi nieodłącznymi towarzyszami. Omijając niektóre przeszkody, a z niektórymi zapoznając się bliżej, powoli traciliśmy elementy naszej tratwy, które konstrukcyjnie okazały się co najmniej niepotrzebne.
Od lewej do prawej, przodem, tyłem, bokiem; nie ma już pozycji żeglugowej nie sprawdzonej przez "Perepłuta", który jednak okazał się całkiem solidną konstrukcją. Konstrukcją na miarę nie tylko Wisły, konstrukcją, której nie straszne zderzenie z barką. Epizod ten urozmaicił dzisiejszą przeprawę i nauczył, że nie zawsze trzeba skakać, kiedy mówią "skacz!".
Co nas nie zabije, to nas wzmocni, jeśli sami się nie zatrzymamy, zatrzyma nas barka. Po tym jak kapitan jako pierwszy opuścił pokład, ofiarnie rzucając się na brzeg, próbując zatrzymać tratwę....Po tym jak nie bacząc na rzeczne wiry rzucił się członek załogi....tratwa naturalnie zaparkowała, ku przerażeniu pozostałych członków załogi, wbijając się w barkę.
Przymusowy przystanek pozwolił ocenić straty, przygotować się do dalszego rejsu i zebrać brakującą część załogi. Kolejny raz mięśnie ludzkie przegrały walkę z rwącym nurtem rzeki.
Dalszy etap wyprawy nie przyniósł już tak nieoczekiwanych wydarzeń. Załoga "Perepłuta" oddała się przyjemnościom, rzucając się w wir hazardu, przeglądanie światopoglądowej prasy i oczekiwanie na powoli dochodzący obiad. W takiej atmosferze dopłynęliśmy do Szczucina, który po brawurowej akcji cumowania, stał się naszym domem na najbliższą noc. Jeszcze tylko szaleństwa na pontonie, przerwane z powodów technicznych, upragniony od paru dni prysznic i wyczekiwanie na dojeżdżającą pizzę i .... dzień można uznać za zakończony. Dzień, który przypomniał nam, że natura nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Marcin
2 komentarze:
Z tego co czytam to macie przygod co niemiara. I tak trzymac. Tylko uwazjcie tam na siebie bo zderzenia z barkami moga sie roznie skonczyc.
Chcemy wiecej zdjec w galerii !!!!!
Prześlij komentarz