Dzień rozpoczął się przyjemnie, bo pobudką w łóżkach - na jedną noc zamieniliśmy się z ekipą lądową. Oni spali na tratwie, a my w gospodarstwie agroturystycznym. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur, kiedy odpływaliśmy z Grudziądza.
Pomimo szarości nic nie zapowiadało niespodzianek, jednak nieustannie i niemal niezauważalnie robiło się coraz chłodniej. Kiedy zaczęło kropić, a niebo nad nami przybrało kolor śliwki, zrobiło się nieprzyjemnie. Zerwał się silny wiatr, który bardzo utrudniał slalom pomiędzy łachami. Deszcz zacinał w twarz. Wyglądało na to, że dzień przeminie pod znakiem przemoczenia i przemarznięcia.
Los jednak uśmiechnął się do nas, i po kilku godzinach zmagania się z niekorzystną pogodą, poczuliśmy promienie sierpniowego słońca. Wtedy też zdecydowaliśmy się na odpoczynek i sprawdzenie możliwości "Perepłuta", jak to było obiecane jeszcze w Krakowie. Znaleźliśmy kawałek piaszczystego brzegu, gdzie zacumowaliśmy. Męska część załogi rozłączyła obie części tratwy. Do tej, gdzie po zniesieniu rzeczy został tylko silnik i kanister, przymocowaliśmy obie pary uchwytów. Wyposażeni w kapoki, trójkami testowaliśmy nad obecny i środek transportu. Nie ukrywajmy - obeszło się bez rewelacji. Nasz silnik nie należy do najmocniejszych. Chcąc odreagować spływowe trudy i szukając wrażeń, wpadliśmy na pomysł nart wodnych, a że nart nie posiadamy, to z pomocą przyszły nam kapoki. Ich wyporność przetestowała Kasia - ubrana w dwa i trzeci robiący za pieluchomajtki, została wzięta na hol. Pomysł okazał się umiarkowanie dobry, bowiem i z kapokiem, i bez, przy każdym przyspieszeniu następowało podtopienie. Wtedy kreatywnością wykazał się Kudłaty i tym sposobem cała załoga miała okazję surfować na trapie pozbawionym barierki. Style były różne, ich skutki też, ale nikomu włos z głowy nie spadł.
Po tym zastrzyku adrenaliny, ruszyliśmy dalej by opanować Gniew. Miasto to okazało się piękne i klimatyczne, zrobiliśmy sobie krótki spacer do zamku, po czym część z nas wróciła na tratwę, gdzie przebywała nasza ekipa lądowa, a pozostali kosztowali nadal uroków tego miejsca. Nas z kolei kosztowały komary, których chmary nie dawały nam wysiąść z Transita.Znalazł się jednak odpowiedni specyfik i ostatecznie wylądowaliśmy na ławkach nad Wisłą, gdzie mieliśmy przedsmak jutrzejszych urodzin Kudłatego. Wiatru w plecy i wymarzonego!
Kasia
poniedziałek, 18 sierpnia 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)